myfuckingreality 

✨ https://www.instagram.com/hipsters.gonna.hipster/ ✨

3490 posts 128 followers 36 following

Przyznaj się, czasami chciałabyś, żeby pozwolili Ci być słabą. Żeby ktoś po prostu Cię przytulił, ukołysał jak małe dziecko i nie oczekiwał lepszego charakteru, lepszych ocen, szczuplejszego ciała i szczerszego uśmiechu. Pozwoliłby Ci się wypłakać i przez tą jedną pieprzoną chwilę mogłabyś się rozpaść w czyichś ramionach. Potem wstaniesz taka jak zawsze, ale każdy z nas potrzebuję takiego momentu. Kompletnego upadku, całkowitej akceptacji otoczenia i wtedy, kiedy już jest najbardziej żałosnym człowiekiem jakiego znasz, on odbija się od dna i znowu jest silny. Czasami pozwól komuś umrzeć na Twoich rękach.

"Zastanawialiście się kiedyś, co wam dają wasze związki? Co dzięki nim macie? Jacy jesteście? Gdzie jesteście? A może jest tu ktoś, kto przed wejściem w daną relację spisał sobie warunki brzegowe? Czego by chciał i czego by napewno nie chciał? Jeśli nigdy o tym nie myśleliście, skąd wiecie, czy wam dobrze czy nie i dokąd zmierzacie?

Ponownie dam prztyczka w nos mitowi romantycznej miłości. Bo miłość jest piękna, ale sama w sobie nie wystarczy. Większość relacji rozpada się z kilku powodów - niedopasowania, pomylenia fascynacji z zakochaniem, wejścia w toksyczny schemat lub braku oczekiwań co do związku i tego, co ma wam dawać i jak macie się w nim czuć. Wpojono nam, że oczekiwania są złe i najlepiej nie oczekiwać. Bo się rozczarujemy i lepiej się miło zaskoczyć niż rozczarować. I to z jednej strony jest prawda. Ale z drugiej jak nie będziemy oczekiwali złotych monet i zamiast nich otrzymamy fałszywki, to raz - nie zauważymy, dwa - zadowolimy się byle czym. No bo może fałszywkami też można płacić?

Wiecie co robi większość osób, które nie wiedzą, czego chcą? Dostosowuje się! Nie wiem, czy mężczyźni też. Ja zrobiłam krótki research na kobietach i co się okazało? Że części z nich od początku coś w partnerze nie pasowało, a to charakter, a to że sknera, a to że mało zmysłowy albo inteligentny. No ale był pod ręką. Zależało mu i się pięknie dostosowały. Sama tak robiłam, mając na swoim koncie wiele fakapów. Dlaczego? Bo nie definiując czego chcę, a czego napewno nie chcę, a przede wszystkim, co ma mi ten związek dać, brałam co dają. Nie dlatego, że nie było innego wyboru. Trochę z lenistwa. Trochę dlatego, że sprawy zaszły za daleko. Przymykałam oko. Zamiast ananasów wybierając banany. Więc nie mylmy dopasowywania się z dostosowywaniem. Sytuacji, w której większość rzeczy nam pasuje i musimy się po prostu dotrzeć, żeby razem funkcjonować, z dostosowywaniem się do kogoś, kto nam za cholerę nie pasuje. Ale był pod ręką. Bo za 20 lat przy obiedzie zamiast zdania podaj mi sól, może nam się wymsknąć, że spierdolił nam życie. 

Zapytałam ostatnio znajomej, która ma notyryczne wahania czy relacja, w której jest, jest napewno ta odpowiednią i co jej ten związek daje. Bo jakiś czas temu ktoś zadał to pytanie mnie i głowiąc się i szukając odpowiedzi, doszłam do wniosku, że... nic. I go skończyłam. Bo skoro 1+1 równa się zero, to jest bez sensu. I ta znajoma odpowiedziała, że no jak to, on przecież ją tak baaardzo kocha. No i? A jak Tobie w tym? Jak Ty się czujesz z tą miłością? Co sama czujesz i przede wszystkim co Ci ta relacja daje?

Wiecie dlaczego większość z was tkwi w gównianych związkach? Bo nie wie czego chce! Kiedyś śmiałam się z tego, że ludzie spisują warunki brzegowe na kartce. A potem doszłam do wniosku, że to ma sens. Po pierwsze należy spisać rzeczy, w których napewno musimy się zgadzać, żeby nam było dobrze. Czyli np. jeśli on chce dzieci, a my napewno nie, nie wchodźmy w relację z nadzieją, że nam się za 5 lat odmieni albo on nas przekona. Bo jeśli nie, to zmarnujemy 5 lat. Jemu i sobie. Albo będziemy żyć razem długo i nieszczęśliwie, bo jedno z nas nie zrealizowało marzenia. Tak samo kwestia ma się w sprawie legalizacji związku, religii czy innych tematów fundamentalnych, które mogą związek rozwalić albo unieszczęśliwić. A potem spiszmy to, co jest dla nas istotne, jeśli chodzi o partnera i związek. Jaki ma być i co dawać. Jak się mamy w nim i dzięki niemu czuć. Takie podejście może i jest małostkowe, ale uwierzcie mi, zaoszczędzi sporo rozczarowań i czasu. Jak szukamy samochodu, to też wiemy jaki silnik czy kolor. Nie zakładamy, że ma mieć jedynie 4 koła. No właśnie! Z tym, że samochody zmieniamy na ogół po kilku latach. A chcielibyśmy zazwyczaj, żeby związek był na całe życie.

Zatem nie dziwcie się, że wasze relacje są byle jakie. Skoro nie potraficie określić, jakie one mają być. Co wam dawać. I jaka ma być osoba, z którą chcecie resztę życia spędzić. 

To pięknie i idealistycznie myśleć, że jak ją/jego będziemy bardzo, bardzo, bardzo mocno kochać, to razem umrzemy. Z tym, że takie myślenie pasuje dzieciakowi i przytulance, ewentualnie nastolatkom. Dobre związki, to praca nad sobą i relacją. Ale przede wszystkim określenie założeń, które sprawią, że to będzie przyjemna praca. A nie orka na ugorze".

Miłości nie da się łatwo zdobyć, ale jeszcze trudniej jest ją wyrzucić z serca i o niej zapomnieć.

Przeczytałam dziś takie piękne zdanie Mai Sablewskiej, że najgorsze rozstania to te, gdzie jest miłość. A jeszcze trudniej jest wtedy, kiedy zdajesz sobie sprawę, że kogoś kochasz, ale nie potrafisz z nim żyć. Bo czasem sama miłość to za mało, żeby stworzyć piękny związek. 

Tak, wiem, że kiedyś jak się zepsuło, to się naprawiało. Że związki bywają trudne. Że ludzie się kłócą i generalnie sielanka i relacja idealna wyglądają dobrze tylko w TV. A w prawdziwym świecie zwyczajnych par proza życia, charaktery i różne sytuacje powodują, że czasem bywa trudno albo bardzo trudno. 

Ale w życiu nie chodzi o to, żeby pracować w kamieniołomie. I być z kimś za wszelką cenę. Czasem przychodzi taki moment, kiedy trzeba postawić na siebie i wybrać mniejsze zło. I chociaż boli jak cholera, a serce pęka na milion kawałków. I chociaż masz ochotę 30 razy dziennie zmienić decyzję, to nie możesz. Bo o ile partnerów w życiu możesz mieć wielu, tak siebie samego masz tylko jednego. 

Mój związek trwał 5 lat. 5 lat rozstań, powrotów, obrzucania się błotem, wyzywania od najgorszych. Zachowań takich, że sama siebie nie poznawałam. Totalny chaos i zniszczenie. Kiedy było dobrze, było najpiękniej na świecie. Nikt mnie tak nie kochał i nikogo tak nie kochałam. Kiedy było źle, było najgorzej na świecie. Nikt mnie tak nie nienawidził i nikogo tak nie nienawidziłam. 

Psycholog powiedział mi, że są ludzie, którzy nie potrafią ze sobą być. Z racji lęków, schematów, podświadomych zachowań wynikających z chęci obrony siebie i swojej tożsamości taka relacja nigdy się nie uda. Owszem, mogą nad sobą pracować. Mogą próbować się zmienić, ale istnieje spora szansa, że po terapii odkryją siebie na nowo. I będą chcieli już czegoś innego. I kogoś innego. 

Wiecie już, że ludziom trzeba pozwolić odejść. Nawet wtedy, kiedy się kocha. Kiedy podejmuje się świadomą decyzję dla dobra drugiej osoby i swojego własnego. Gdzieś tam czeka na was ktoś, z kim może nie będzie tak płomiennie. Ale nie będzie też wyniszczająco. A człowiek na pewnym etapie życia nie potrzebuje ognia, który go spali, tylko spokoju. Poczucia bezpieczeństwa. Relacji, która buduje, a nie niszczy. Ogniste związki są dla nastolatków, które mają całe życie przed sobą i jeszcze mnóstwo wyborów, które im się przytrafią. Dojrzali ludzie potrafią wybrać dobrze, nawet jeśli ten wybór oznacza dwa złamane serca. 

Czasem miłość bywa ratunkiem. Nas samych. Przed nami samymi. Naszym życiem. Zainteresowaniami. Przeszłością. Albo ratunkiem kogoś przez nas. Od siebie samego. Demonów, które go gonią. Uzależnień. A serce i uczucia to nie pogotowie ratunkowe. Nie uda się stworzyć zdrowego związku, nie znając siebie. Nie uda się stworzyć fajnej relacji, chcąc być dzięki komuś kimś innym. 

Wkurwia mnie to, jak czasem komuś się wydaje, że mi pociśnie i napisze o mojej relacji z ojcem albo deficytach. Problem polega na tym, że każdy ma deficyty. Tylko jeden o tym nie wie, mówiąc - trudno, jestem nerwowy, zjebany, choleryk, agresor, bo jestem jaki jestem. Drugi wie, ale nie umie z tym jeszcze nic zrobić. A trzeci wie i próbuje sobie ze swoimi problemami poradzić, pracując nad swoim zachowaniem samodzielnie lub z terapeutą, bo niszczy jego albo bliskie mu osoby. 

Deficity to nie zawsze brak. To czasem nadmiar. Miłości, nadopiekuńczości. Różnych elementów. Nasze dzieciństwo, to co zobaczyliśmy i przeżyliśmy, definiują całe nasze życie. Całe! Przecież przychodząc na świat jesteśmy białą kartką. To nasi rodzice nas zapisują. To tak, jakbyś lepił ludzika z plasteliny. Jednego dnia możesz mu dorobić 3 rączki. A drugiego urwać główkę.

Miłość nie jest ratunkiem na smutek. Na depresję. Na myśli samobójcze. Nie załatwi nam pasji. Nie przysporzy nam znajomych. Miłość nie jest sposobem na poznanie siebie. Nie zaklei nam dziury w sercu po kimś innym. Nie załatwi rozrywki na nudne, piątkowe wieczory ani na leniwe soboty. Miłość jest. Nie za coś. Nie po coś. Po prostu jest. Zdarza się. Istnieje. 

Nie twierdzę, że do wszystkich rzeczy, które wymieniłam, miłość nie może się przyczynić. To cudowne, gdy ktoś daje nam energię do życia. Stymuluje do zmian. Sprawia, że stajemy się lepszą wersją siebie. Ale nie może się wydarzyć tylko przez to, że potrzebujemy ratunku. Albo chcemy ratować. A do tego potrzebna jest odrobina świadomości i zastanowienia się z czym mamy problem. Czego nam brakuje. Czego w sobie nie mamy lub nie lubimy. Dopiero wtedy, kochając nikogo nie zranimy. A przede wszystkim nie zranimy siebie.